reklama

Mikołaj Gumny: Szczun z Łazarza z mentalem zwycięzcy

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Mikołaj Gumny: Szczun z Łazarza z mentalem zwycięzcy - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
5
zdjęć

Udostępnij na:
Facebook
Hokej na trawie Mikołaj Gumny dopiero co z kadrą Polski zdobył halowe wicemistrzostwo Europy w hokeju na trawie. Michałowi Bondyrze napastnik poznańskiej Warty opowiada o spartańskich przygotowaniach, o emocjach na samym turnieju, ale i dlaczego odszedł z Grunwaldu Poznań. Mikołaj mówi też o swoim słynnym ojcu Jacku i jeszcze słynniejszym bracie Robercie – piłkarzu Augsburga. Marzy o grze w kadrze z młodszym bratem Karolem, planuje kolejną egzotyczną podróż na… Filipiny
reklama

Michał Bondyra: Na halowe wicemistrzostwo Europy polski hokej na trawie czekał 18 lat. Twojego brata Karola też hokeisty nie było jeszcze na świecie. 
Mikołaj Gumny, reprezentant Polski i Warty Poznań w hokeju na trawie: Nie było, bo ma 17 lat. Chociaż od ostatniego medalu upłynęło trochę mniej czasu, bo w 2011 roku w hali Polska zdobyła w Poznaniu wicemistrzostwo świata. Byłem wtedy na trybunach i oglądałem, jak bramki zdobywa Darek Rachwalski, nasz obecny trener. Przed naszymi mistrzostwami oglądaliśmy nawet migawki z tamtego turnieju.

Podobno przed turniejem w Belgii nie mieliście za wiele przygotowań.
Wyobraź sobie, że mieliśmy 15-16 treningów i żadnego sparingu. To się w głowie nie mieści! W takich momentach wygrywa się głową, mentalem. A ta drużyna ten mental ma. Wszyscy znamy się od najmłodszych lat. Każdy wie czego spodziewać się po koledze. Z tego wyszedł fajny wynik.

Ale emocji już w grupie było co nie miara.
Takiego rollercoastera emocjonalnego, jak przez te 4 dni w Belgii nie przeżyłem. Mieliśmy chwile przestojów, a potem super gry. Wynikało to z braku odpowiednich przygotowań. Dlatego zdarzyły się porażki z Ukrainą czy Portugalią. Ale z Czechami wiedzieliśmy, że musimy wygrać, by dać sobie szanse na awans do półfinału. Takiej koncentracji, jak przed tym meczem jeszcze w zespole nie widziałem. Wygraliśmy, Belgia ograła Ukrainę i dostaliśmy się do czwórki. 

Z Austrią – mistrzem Europy i świata były hokejowe szachy.
To był nudny mecz, dla koneserów. Austriacy mieli dwóch bardzo dobrych zawodników, którzy ciągnęli im grę, a naszym zadaniem było ich zneutralizować. Zrobiliśmy to wzorowo i Austriacy nie mieli żadnego krótkiego rogu! Na hali rzecz niewiarygodna. Mogliśmy ten mecz rozstrzygnąć w regulaminowym czasie, ale w karnych zagrywkach wiedzieliśmy, że możemy wygrać, bo świetnie bronił Mateusz, a poza tym, passa rywali, którzy przechodzili zawsze po karnych kiedyś musiała się skończyć.

W finale z Niemcami w pewnym momencie wydawało się, że ich złapiecie. Potem ze stanu 2:2 szybko w 3 minuty odskoczyli na dwa gole.
Przez ostatnie lata dogoniliśmy Niemców w kwestiach motorycznych, ale chodzi o tempo samej gry „na piłce”. My też potrafimy przeskanować pole gry, przyjąć i zagrać, tylko, że nam to zajmuje 3 sekundy, a Niemcom sekundę. To jest ta różnica.

To srebro, to twój najcenniejszy medal?
Z Grunwaldem zdobyłem chyba 7 złotych medali, dwa srebrne i brązowy, na hali kolejnych 6 złotych i dwa srebrne. To wszystko jednak było w mistrzostwach Polski. Brakowało mi sukcesu międzynarodowego. Hokej uprawiam od dziecka i dopiero w wieku 30 lat odniosłem taki sukces na arenie międzynarodowej. Bardzo się wzruszyłem.

To srebro oznacza, że masz jeszcze o co walczyć.
Tak, o złoto. Jedziemy na mistrzostwa świata na hali, które są… łatwiejsze niż mistrzostwa Europy. Te w Belgii były niesamowicie wyrównane. Nie pamiętam, żeby 10 drużyn było na tak podobnym poziomie, o czym też świadczą wyniki. Każdy potrafił wygrać z każdym, a mecze najczęściej kończyły się różnicą jednego gola. 

Mikołaj Głowacki mówił mi, że swoje medale wiesza na starym kiju hokejowym. A ty, gdzie powiesisz srebro z Belgii?
Chyba muszę sobie kupić specjalną gablotę. Może włożę tam też te pozostałe medale, bo na razie trzymam je w kartonie.

Mówiłeś, że srebro wywalczyliście mentalem. Szczun z Łazarza ten mental mieć musiał chyba zawsze.
Łazarz to specyficzna dzielnica. Ja miałem zgraną ekipę chłopaków, z którą robiło się wiele śmiesznych rzeczy, czasem skakaliśmy po dachach, czasem coś na jakieś auto spadło, zdarzało się też uciekać przed sąsiadami. 

Musiałeś stawać w obronie młodszych braci Karola i Roberta?
Nasze nazwisko i szacunek, jaki miał ojciec na dzielni powodowały, że to raczej nas się bano niż odwrotnie. Każdy wiedział, że to są młode Gumy.

Ojciec Jacek to znany z kotła kibol Kolejorza. Na Internecie też zyskał popularność, gdy parę lat temu nakręcił film na orliku, jak trenuje z Robertem i w dosadnych słowach wyjaśnia jednemu z dziennikarzy kwestię kontuzji syna. Wracacie czasem do tego filmu?
Nie zapomnę tego nigdy. Siedzę z kumplem w aucie, przeglądam social media, a tu po sieci lata filmik z YouTuba z moim ojcem w roli głównej. Ojciec nie używa social mediów, więc dzwonię do niego i pytam: „Wiesz, że jesteś gwiazdą Internetu?”, a on w swoim stylu się tym nie przejął i mówi: „I bardzo k… dobrze”. Ojca poniosło. Nagranie było wulgarne i niemiłe, ale nikomu nie zadziała się krzywda. A ten filmik powstał najzwyczajniej w świecie z rodzicielskiej miłości. Został zaatakowany jego syn, więc zareagował. Może niewłaściwie, ale wtedy trzeba przypomnieć, że kontuzja Roberta wzbudzała niezdrowe emocje. Myślę, a nawet jestem pewny, że już teraz nigdy nie zostanie popełniony taki błąd i podobny film nie znajdzie się w Internecie. 

Jak to z tą kontuzją było i jak blisko Robert był wtedy Borussi Mönchengladbach?
Przy leczeniu kontuzji popełniono błędy, a czas rehabilitacji można było mocno skrócić. W przypadku tak młodego zawodnika jak Robert rok bez gry w piłkę to bardzo dużo. Dobrze, że wrócił i udało mu się dostać do Bundesligi. A co do transferu do Borussii. To w Niemczech duża marka. Robert już siedział w szatni, papiery były podpisane i został do podpisu tylko indywidualny kontrakt. Nagle wbiega lekarz i mówi: „Nie podpisujemy kontraktu z tym chłopakiem, jego kolano jest w fatalnym stanie”. Robert wtedy bardzo przeżywał ten brak transferu. 

A jak to się stało, że Robert w przeciwieństwie do ciebie i Karola zdecydował się nie na hokeja, a na piłkę nożną?
Robert był w czwartej klasie podstawówki. Szliśmy wtedy wspólnie z mamą na spacer na Golęcinie, a tam grali juniorzy Poznaniaka. Robert ich zobaczył i płakał, że bardzo chce tam iść pograć. Tata – fanatyk Kolejorza powiedział mu wtedy, że jak chce grać w piłkę, to tylko w Lechu Poznań. Poszedł na trening, a resztę już wszyscy znają. 

A w hokeja jeszcze potrafiłby zagrać?
Pewnych spraw się nie zapomina, poradziłby sobie.

A nie wkurza cię to, że mimo wicemistrzostwa Europy dużo mniej mówi się o waszych sukcesach niż o nawet pojedynczych zwycięstwach piłkarzy?
Hokej nie jest szczególnie popularny, ale teraz po naszym wicemistrzostwie Europy przeglądałem największe portale i powiem ci, że śmiać mi się chciało, że zamiast napisać o tym, co osiągnęliśmy, rozpisywano się o tym, dlaczego Lewandowski w meczu Barcelony założył zieloną opaskę. Byłem zażenowany. 

To pozostając przy piłce. Jeździcie z ojcem na mecze Roberta w Augsburgu?
Tata jest tam częściej niż ja. Byłem w Monachium na meczu z Bayernem, byłem też w Berlinie. W samym Augsburgu jeszcze nie. Mam dużo obowiązków zawodowych, treningów, meczów, a do Augsburga z Poznania jest 800 km, więc musiałbym poświęcić cały weekend. A tych wolnych weekendów nie mam za wiele. 

Na Lecha z ojcem jeszcze chodzisz?
Kiedyś chodziłem do kotła, teraz już na prostą z kolegami i z moją Olą. Bardzo spodobała jej się atmosfera na Bułgarskiej, a do tego śmiejemy się, że zawsze jak się pojawia, to są oprawy.

Tata na wasze mecze hokejowe też chodzi?
Tak, ale nie dopinguje tak żywiołowo jak w kotle. Hokej ma bardziej piknikową specyfikę, choć kibice Warty starali się ostatnio to zmienić.

Twoja dziewczyna też cię wspiera?
Narzeczona, bo od sierpnia się zaręczyliśmy. Tak, wspiera, choć nie rozumie po co przy tym sporcie jestem, bo pieniędzy z hokeja nie ma praktycznie żadnych. 

Gratulacje zaręczyn! Zatem sierpień był dla ciebie w ogóle bombowy. Chociaż transfer do Warty z utytułowanego Grunwaldu znawcom hokeja na trawie mógł się wydawać nielogiczny.
Nie chcę się nad Grunwaldem pastwić. Bardzo dużo rzeczy w tym klubie idzie w złym kierunku. Dla mnie niewytłumaczalne jest to, że klub zdobywający kilkadziesiąt tytułów mistrza Polski przez całą swoją historię dorobił się tylko jednego dobrego wychowanka – Tomka Dutkiewicza. Że taki klub nie ma grup juniorskich. Kiedyś, gdy pomagało im finansowo wojsko, mogli skautować zdolnych zawodników, teraz jest z tym problem, bo pieniędzy aż tylu nie ma. 

Widać to od razu po wynikach.
Tak. Poza tym Grunwald nie słucha zawodników. Miałem wrócić do Grunwaldu na sezon halowy, ale klub nie spełnił warunków, na jakie się umówiliśmy. Zostałem więc w Warcie i jestem tu szczęśliwy, tym bardziej, że jestem jej wychowankiem, a poza tym, jako trener przygotowania personalnego pomagam budować motorykę u juniorów. 

Porozmawiajmy o Karolu – twoim młodszym bracie, który gra w AZS Politechnice Poznańskiej. Ostatnio z nim wygrywasz.
Trochę mu dogryzam, pytając kiedy wreszcie zacznie ze mną wygrywać. Karol super się rozwija. Bardzo cieszę się, że dostał się pod skrzydła Darka Rachwalskiego, bo dzięki temu idzie do przodu. Jest młody i jego forma faluje. Ale zmężniał, fizycznie wygląda bardzo dobrze. Brakuje mu jeszcze doświadczenia. Jak okrzepnie, to będzie bardzo dobrym zawodnikiem.

Może zagra z tobą w kadrze?
Liczba Gumnych w kadrze musi się zgadzać. Już mu mówiłem, żeby się ogarniał, bo ja wiecznie młody nie będę i choć mam 30 lat, to też mam sprawy zawodowe, poza tym chciałbym zostać ojcem. Ale nasza wspólna gra w kadrze to marzenie nie tylko moje, ale i rodziców. 

Póki co z bratem i jego Politechniką rywalizujecie w lidze o pierwsze miejsce w sezonie zasadniczym.
Tak, choć dla mnie miejsce po rundzie zasadniczej nie ma znaczenia. Ważne by znaleźć się w szóstce, bo potem są rozgrywki play-off i można być pierwszym po rundzie zasadniczej, a nie grać o medale. A ja wszędzie, gdzie gram, gram tylko o zwycięstwo. 

Odejdźmy na moment od sportu. Chcę cię zapytać o egzotyczne podróże. Widziałem, że byliście z Olą w Meksyku.
W Meksyku, w Tajlandii, a w marcu wybieramy się na Filipiny, gdzie jeszcze zabieram moją mamę. Lubię zwiedzać, poznawać nowe kultury, miejsca, ludzi. Jeśli wydawać na coś pieniądze, to właśnie na podróże, bo to jest kapitał, którego nikt ci nie zabierze. 

Trochę tych podróży miałeś dzięki hokejowi.
Tak. Europę przemierzyłem całą wzdłuż i wszerz. Byłem też w Indiach, w Malezji. W Malezji byliśmy o włos od igrzysk olimpijskich. Mieliśmy wtedy mocny zespół, ale zabrakło w decydującym momencie chłodnych głów. Kuala Lumpur przez dwa i pół tygodnia, potem trzy i pół - Singapur. I sylwester przy Twin Towers w Malezji z fajerwerkami… To były niezapomniane przeżycia. 

 

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama