reklama

Łukasz Kubiak, trener DWL: Decyzję podjąłem w 5 sekund!

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Łukasz Kubiak, trener DWL: Decyzję podjąłem w 5 sekund! - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
7
zdjęć

Udostępnij na:
Facebook
Piłka nożna Łukasz Kubiak od blisko 4 lat jest trenerem Drużyny Wiary Lecha. Awansował z nią do 4 ligi, gdzie teraz spokojnie walczy o ligowy byt. W rozmowie z Michałem Bondyrą nie tylko wspomina swoją przygodę piłkarską w Lechu, ale też to, jak łączył kibicowanie mamie – znakomitej koszykarce i bycie na Bułgarskiej, dlaczego jego synowie grają w Warcie, co zawdzięcza Andrzejowi Juskowiakowi i czy wie, o co chodzi w pływaniu synchronicznym - sporcie, którym z ogromnymi sukcesami uprawiała żona. Będzie też o pewnym teledysku i Perl Jam.
reklama

Michał Bondyra: Twój śp. tata Zbigniew był radiowcem i dziennikarzem sportowym, a mama – Małgorzata, była kapitanem wielkiej Olimpii Poznań i reprezentantką Polski w koszykówce. Miłość do sportu miałeś w DNA.
Łukasz Kubiak, trener DWL: No tak. Ojciec zabierał mnie na mecze Lecha, a z drugiej strony chodziliśmy na „Chwiałka” i do Areny na mecze koszykarskiej Olimpii, w której grała mama.

Bardziej żyliście wtedy koszykówką czy piłką?
Koszykówką, bo to były czasy, gdy Olimpia, której kapitanem była mama, grała w finale pucharu Liliany Ronchetti, no a rok później w słynnym Final Four Pucharu Europy w poznańskiej Arenie. Pamiętam, że na zwycięskim meczu z Wuppertalem, który dawał Olimpii brąz, było tyle ludzi, że siedzieli nawet na schodach. 
Pamiętam też, jak rok wcześniej w półfinałowym meczu w Pucharze Ronchetti z Valenciennes przyjaciółka mamy – Ilona Mądra zerwała więzadła krzyżowe. Zresztą o tym, że mama z koleżankami awansowała wtedy do finału Pucharu dowiedzieliśmy się z Polskiej Agencji Prasowej, bo tata jako dziennikarz miał szybszy niż inni dostęp do wyników, a internetu czy telefonów komórkowych przecież wtedy nie było.

Wyniki znaliście, a co z relacjami?
Tata o przebiegach meczów dowiadywał się od trenera. Pewnie miał też insiderskie informacje od mamy, ale ja byłem za mały, żeby takie rzeczy pamiętać. Miałem wtedy 7 lat. Potem, jak założyli nam pierwszy telefon stacjonarny, można było już robić relacje przez telefon. 

Ostatnio minęło 30 lat od 3 miejsca Olimpii Poznań w Pucharze Europy. Mama wspominała tamten sukces, którego jako kapitan sama była ważną częścią? 
Tak. Co jakiś czas wracamy do tych znakomitych czasów poznańskiej koszykówki. Mama wspominała też, jak kiedyś jadąc na mecz do Izraela kąpała się w styczniu w Morzu Martwym. A jak byliśmy na wakacjach w Słowenii, to wspominała swój zwycięski rzut z Jezicą Lubljana. To był kapitalny zespół z Małgorzatą Dydek, Iloną Mądrą, Eleną Szwajbowicz, Lilą Małają, Ewą Portianko, Beatą Krupska-Tyszkiewicz czy moją mamą. Szkoda, że przez brak hali nie ma w Poznaniu sukcesów w kosza.

Skupiliśmy się na koszykówce, a przecież mieliśmy rozmawiać o piłce nożnej.
Z wielkiej światowej piłki pamiętam mundial w 1990 roku i mecz finałowy Argentyny z Niemcami. Świetnego bramkarza Sergio Goycochea i ten decydujący rzut karny śp. Andreasa Brehme. Piłkę ligową dla studia S13 relacjonował mój tata…

Zabierał cię na Bułgarską?
Różnie bywało. Od 10 roku życia byłem piłkarzem Lecha, więc zdarzał się też tak, że podczas meczu podawaliśmy piłki. Pamiętam, że podczas spotkania ze Śląskiem, stałem blisko grupy kibiców z Wrocławia, którzy rzucali w nas kamieniami. Trzeba było wtedy nie tylko szybko podawać piłkę, ale też stosować uniki, żeby nie oberwać w głowę. 

Mocne przeżycie dla nastolatka. Długo grałeś w Lechu?
Przeszedłem wszystkie szczeble szkolenia, aż do drużyny rezerw. Trafiłem tam na Darka Kofnyta, na Zbigniewa Franiaka, na Włodzimierza Bayera, a przede wszystkim na trenera Henryka Wróbla, który zmienił mi pozycję ze skrzydłowego na napastnika, dzięki czemu miałem okazję pokopać jeszcze na boiskach 3 i 4 ligi. 

Dlaczego nie w pierwszym Lechu?
To były inne czasy. Nie było wtedy menedżerów, którzy załatwiliby jakieś wypożyczenie. Na pewno zabrakło też umiejętności i może bardziej wytężonej pracy. Z mojego rocznika sporo chłopaków zagrało w ekstraklasie. Byli przecież i Mariusz Mowlik, i Zbyszek Zakrzewski, Bartek Ślusarski czy Damian Nawrocik.

Poza Mariuszem Mowlikiem sami napastnicy.
No tak. Ale nie ma tego złego, odbiłem się od Lecha, poszedłem na AWF i zostałem trenerem drugiej klasy. Dlatego dziś nie czuję, żeby moja przygoda piłkarska była porażką. Tym bardziej, że grając w Lubońskim KS miałem fajny epizod w Pucharze Polski. W 1/16 finału tych rozgrywek graliśmy z ówczesnym mistrzem Polski Wisłą Kraków, którą wtedy trenował Michał Probierz, aktualny selekcjoner Polski. Przez godzinę gry dawaliśmy radę i było zero do zera. Skończyło się 0:5, ale wcześniej wyeliminowaliśmy jeszcze ekstraklasowy GKS Katowice, a przecież Luboń dopiero co awansował do 3 ligi!

Zrobiłeś papiery trenerskie na AWF, ale od razu trenerem Drużyny Wiary Lecha nie zostałeś.
Najpierw zaczęło się od komplikacji, bo okazało się, że moich papierów trenerskich nie honoruje PZPN. Potem na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i dla wszystkich, którzy ukończyli studia ze specjalizacją trenerską PZPN zrobił kurs UEFA B plus A. Na tym kursie byłem w fajnym towarzystwie z Karolem Bartkowiakiem czyli asystentem trenera Dariusza Żurawia, czy z Adamem Szałą, który pomagał Piotrowi Tworkowi. Jak już miałem papiery, to zacząłem trenować grupę młodzieżową w Kotwicy Kórnik, gdzie kończyłem przygodę z piłką, jako zawodnik. Potem byli juniorzy TPS Winogrady i propozycja z Lubońskiego KS. Pierwsza praca z seniorami i od razu awans z 5 do 4 ligi. Potem zaczęły się problemy finansowe, przyszły gorsze wyniki i odszedłem. Zaczepiłem się w Piaście Kobylnica, a potem na 3 lata w TPS-ie Winogrady, z którym też awansowałem do 4 ligi. 

Spotkałeś tam idola z boiska – Andrzeja Juskowiaka.
Tak. Tego samego Juskowiaka, który gdy byłem na pierwszym meczu na Bułgarskiej, strzelił dwa gole Hutnikowi. Z resztą Andrzej załatwił mi tygodniowy staż w Sportingu Lizbona, gdzie wciąż o „Jusko” pamiętają.

Z TPS-u przeszedłeś do Wiary Lecha?
Tak. W TPS w 4 lidze przestało nam się układać. Zarząd stwierdził, że potrzebne są zmiany. Odszedłem, ale wciąż mam sentyment do klubu z Winograd. Wtedy zadzwonił do mnie Paweł Piestrzyński. Spotkaliśmy się na kawie i zaproponował, żebym został trenerem Drużyny Wiary Lecha. Decyzję podjąłem w 5 sekund, bo Lechowi się nie odmawia. 

I tak już jesteś na ławce DWL-ki 4 lata.
Cztery lata miną dokładnie we wrześniu. Szmat czasu. W październiku prowadziłem zespół w 100 spotkaniu. Przegraliśmy wtedy z Nielbą Wągrowiec, dlatego następny jubileusz chcę mieć zwycięski. 

Mocno rozwinął się ten klub od tamtego czasu?
Jak przychodziłem do klubu, byłem tylko sam jako trener, teraz mama cały sztab. Lech zapewnia nam treningi na Bułgarskiej, nie brakuje nam odżywek, szatnie to poziom ekstraklasowy – ale to już zasługa naszego kierownika Karola Jaroniego. Na początku na treningach miałem 13-14 zawodników, teraz jest ich ponad 20. Pierwszy mój sezon tutaj był dziwny. Trafiliśmy na covid i mecze mieliśmy w układzie sobota-środa-sobota. Dla amatorów gra co trzy dni, to było zabójstwo. Skończyliśmy na 7 miejscu w 5 lidze. Potem było drugie i porażka w play-offach, aż wreszcie awans z pierwszego do 4 ligi. Teraz jesteśmy w środku stawki. A przecież jako jedyni za grę moi chłopcy nie biorą kasy. Grają, bo kochają Lecha, a do tego mają możliwość, żeby się w tym klubie rozwijać i promować.

Warto dodać, że dotyczy to też byłych piłkarzy takich, jak: Hubert Wołąkiewicz, Kuba Wilk, Siergiej Krivets czy Błażej Telichowski.
Tak jest. Świetnie, że są, bo dzięki nim ci młodzi chłopacy, bo teraz mamy chyba najmłodszy zespół w lidze, mogą się uczyć boiskowych zachowań. Czerpać z ich doświadczenia. 

A w szatni?
Wszyscy są kolegami, mamy rodzinną atmosferę. Napis na koszulce: „Nasza pasja was przerasta” to nie tylko slogan. 

Większą miłością darzysz Lecha czy DWL-kę?
Z jednej strony DWL-ce oddaję całe serducho, z drugiej w Lechu spędziłem kawał życia jako zawodnik, a kibicem tego klubu jestem na całe życie, więc powiem krótko: wszyscy jesteśmy Lechem Poznań!

Trenujesz, analizujesz rywali, układasz strategię gry. Wszystko to z pasji, ale za darmo, a żyć za coś trzeba.
Dlatego pracuję jako rzecznik prasowy. Śmieję się, że idę trochę w ślady taty, tyle że jestem po drugiej stronie: on był dziennikarzem, ja z dziennikarzami współpracuję.

A masz jeszcze czas, żeby jako kibol jeździć za Kolejorzem?
Na pewno dużo rzadziej niż chłopaki z DWL-ki. Z tych pamiętnych wyjazdów mogę wspomnieć Rotterdam i wygraną Lecha w pucharze UEFA z Feyenoordem, finał pucharu Polski i wygraną z Ruchem na Stadionie Śląskim w Chorzowie, czy ostatnio pełen emocji mecz ćwierćfinałowy z Fiorentiną we Florencji. Moi synowie wciąż namawiają mnie na jakiś wyjazd, więc coś sensownego trzeba zaplanować.

Twoja żona pojawia się na meczach DWL?
Różnie to bywa, bo ona ma też swoje zawody.

Bo też uprawia sport – jest pływaczką synchroniczną.
Była wybitnym sportowcem, wielokrotnym mistrzem Polski. Występowała też na mistrzostwach Europy. W Polsce nie miała sobie równych. Teraz trenuje dzieci. 

Trudniej było tobie zrozumieć, o co chodzi w pływaniu synchronicznym, czy jej, o co chodzi w spalonym?
Żona szybko złapała przepis o spalonym. Zna się na piłce dużo lepiej niż ja na pływaniu synchronicznym. To piękny, ale trudny sport. Jak go oglądałem, to nie miałem pojęcia na temat punktacji. Wiedziałem natomiast, która z zawodniczek jest naprawdę dobra. 

Masz dwóch synów Aleksandra i Jerzego. Wybór piłki był dla nich chyba oczywisty.
Tak, obaj trenują w… Warcie Poznań. Do zapisania ich tam skusiła mnie naturalna nawierzchnia i osoba trenera. Z Arkiem Miklosikiem przez pół roku grałem w Luboniu, a poza tym, to naprawdę świetny fachowiec. Teraz trenuje Lecha w Centralnej Lidze Juniorów i jest asystentem trenera Miłosza Stępińskiego w reprezentacji do lat 20.

Chłopacy poszli w twoje ślady i też są napastnikami?
Tu cię zaskoczę, obu bardziej ciągnie na bramkę. Chociaż, jak gramy miedzy sobą, to czasem mnie też strzelają. 

A razem chodzicie na mecze Kolejorza?
Ostatnio byłem ze starszym na meczu z Pogonią. Młodszy też byłby z nami, ale akurat miał wyjazdowy turniej. 

W kosza też gracie?
Kosz musi być!

Babcia daje wnukom instrukcje?
Jak ich zabiera, to ich dokształca. 

Co jeszcze robicie rodzinnie?
Ostatnio staramy się próbować wszystkich sportów rakietkowych. Jest więc sqush, badminton, tenis ziemny i stołowy. 

A coś poza sportem?
Koncerty! Kiedy zostawałem trenerem TPS-u jednym ze sponsorów był Łukasz Minta – współwłaściciel agencji muzycznej Go Ahead. Kartą przetargową, poza fajną atmosferą, była też jego obietnica, że jak zostanę trenerem, to załatwi mi wejścia na każdy koncert w Polsce, prócz disco polo. No i faktycznie z tego korzystałem. Teraz muszę ogarniać te sprawy samemu. A już niebawem z Aleksandrem wybieramy się na Next Festival.

Poznałeś jakieś muzyczne gwiazdy dzięki tej znajomości?
Tak. Dzięki Łukaszowi miałem okazję poznać Michała Wiraszko, wokalistę zespołu Muchy, który zwrócił się do mnie potem, żebym pomógł mu zaaranżować kilka ujęć do klipu na 100-lecie Lecha „nie idziesz sam”. No i pomogłem. Zresztą dzięki temu, na klipie jest Drużyna Wiary Lecha.

Na koncerty disco polo nie chodzisz, Muchy lubisz, a co jest twoim absolutnym topem muzycznym?
Perl Jam! Na bezludną wyspę zabrałbym właśnie Pearl Jam!

WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama